czwartek, 9 lipca 2015

Monografia o infobrokeringu (?) nr 2: gotuj z nami!

Od mojego ostatniego wpisu minęło wystarczająco dużo czasu, by nawet ci, którzy go nigdy na nic nie mają, zdążyli przeczytać monografię o infobrokeringu nr 1.

Czemu ta ma nr 2? Bo została opublikowana dzień po pierwszej i jako druga do mnie dotarła. Czemu pytajnik przy infobrokeringu? Nie tylko dlatego, że autokorekta co chwilę podkreśla mi na czerwono ten wyraz, pytając WTF??!! Także dlatego, że monografia nr 2 jest o infobrokerstiwe. Nazywa się tak:

"Infobrokerstwo. Idee, koncepcje, rozwiązania praktyczne", M. Kowalska, T. Wojewódzki (red.), Ateneum, Gdańsk 2015
a wygląda w ten sposób:

 i kupić ją można tutaj.

Czemu ktoś ma coś gotować? Bo na liście bestsellerów pewna pozycja to poradnik lub książka kucharska. Ostatnimi czasy dobrze, by była połączona z S&M w wersji soft. Poza tym mam nieodparte wrażenie, że mimo iż potrawa niby jedna i ta sama, przepisów jest wiele. Dlatego mimo lektury monografii nr 1, warto sięgnąć także i po tę pozycję.

Zastanawiam się, co zaznaczam pytajnikiem w tytule, czy infobrokerstwo to coś innego, niż infobrokering. Sama dziwię się postępowi moich rozważań, bo jeszcze niedawno nie byłam pewna czy infobrokering w ogóle istnieje a teraz dostrzegam niuanse pojęciowe. Zdaje mi się, że "infobrokering" określa zawód i profesję a "infobrokerstwo" jest pojęciem szerszym. Może trochę akademickim, co wcale niczemu nie szkodzi. Moją intuicję wiedzie w tym kierunku treść książki i motto od którego się zaczyna.

"Są dwa rodzaje wiedzy: kiedy posiadamy wiedzę w jakimś przedmiocie lub wiemy, gdzie znaleźć potrzebne informacje".
Samuel Johnson


Teksty składające się na monografię odwołują się do obu rodzajów wiedzy. Niektóre do jednego z nich, inne do obu. Bez świadomości tego, jaką wiedzę się posiada lub jaką posiąść trzeba to rozwiązania danego problemu, nie da się skutecznie przeprowadzić poszukiwania informacji. Wniosek z tego taki, że infobroker musi myśleć holistycznie i zamiast zajmować się wyłącznie infobrokeringiem, powinien interesować się także infobrokerstwem. Jest też także możliwe, że oba słowa znaczą dokładnie to samo.  Pytam zatem tych, co wiedzą: to jak jest??

Monografia, przebiegle i zgodnie z trendami, trochę jednak wpisuje się w ton poradnikowy. Jak wynika ze wstępu do niej"

"Gdyby chcieć jednym słowem określić problematykę, której dotyczy niniejsza publikacja, można byłoby powiedzieć, że jest nią zaradność. Staramy się być zaradni, samodzielni, dobrzy w tym, co robimy. Zaradność jest źródłem naszej równowagi, satysfakcji, uznania i pozycji zawodowej."
T. Wojewódzki, M. Kowalska, "Zakres treści" [w:]  "Infobrokerstwo...",..., s. 6.



Książka liczy 384 strony, składa się z 13 rozdziałów, pogrupowanych w ramach trzech części: "Koncepcyjne podstawy infobrokerstwa", "Organizacyjno-prawne aspekty infobrokerstwa" i "Pragmatyka infobrokesrka" (w tej części zresztą upatruję infobrokeringu w czystej postaci).

W części pierwszej omówiono m.in. takie zagadnienia jak problemy integracji kulturowej w organizacji, komunikacja wiedzy, rola infobrokera w procesie podejmowania decyzji zarządczych oraz narzędzia konceptualne infobrokera systemowego. 

W części drugiej, bliskiej mi szczególnie zwłaszcza pomiędzy stronami 221 a 259, skupiono się na definicji misji, zadań i kompetencji infobrokera; ośrodkach kształcenia infobrokerów w Polsce, ale także wykonywaniu zawodu w Niemczech. Opisano komunikację wiedzy w kontekście ochrony własności intelektualnej (to ja, to jaaaaaaa!!) oraz brokerstwo (sic!) informacji w wybranych systemach prawnych. 

Część trzecia ma wymiar najbardziej praktyczny (poradnikowy?:)) i omawia warsztat pracy infobrokera, porusza kwestię wyszukiwania informacji w Internecie, opisuje także rolę MDM w praktyce diagnostycznej współczesnej organizacji i wykorzystanie techniki kwantowania wiedzy.

Mój tekst można przeczytać tu. Zapewniam jednak, że w książce prezentuje się ładniej, jest opatrzony oznaczeniami, ułatwiającymi wyszukiwanie w nim potrzebnych w danym momencie informacji. No i, last not least, znajduje się w naprawdę dobrym towarzystwie. 

Kierując się całkowicie subiektywną oceną własną - polecam. Mam także nadzieję, że przed moim kolejnym wpisem nie zdąży pojawić się żadna nowa monografia o infobrokeringu...




wtorek, 19 maja 2015

Infobrokering i ego

Nie wiem czy mam rację, nie wiem w dodatku o co mi tak naprawdę chodzi, ale wiem, że mam ego. I to wystarczy.

Nawet jeśli nie mam racji, poruszony temat nie straci na wartości. Ba!! Wręcz będzie lepiej zilustrowany moim przykładem.

Mam w dorobku kilka bardziej dopracowanych, naukowych, ale, nie ma czego ukrywać, też bardziej nudnych, tekstów. Na pewno niewiele z nich, if any, zostało przeczytane przez tyle osób, ile wchodzi na bloga. Piszę go dla przyjemności, gadam, więc jestem a pisanie też gadanie, i po to, by poznawać osoby z tzw. środowiska. Odzywają się czasem do mnie z pytaniem, czasem z komplementem a bywa także, że z opcją zarobkową. Kolejność wyliczenia nieprzypadkowa i o spadkowej tendencji intensywności. W zasadzie, poza leczeniem psychozy depresyjno-maniakalnej (w fazie maniakalnej "chory dużo mówi, może wręcz przytłaczać gadulstwem") i czasem interesowną towarzyskością, z bloga zostają mi tylko wymyślone na jego użytek slogany. Używam ich potem podczas wykładu, sprawiając wrażenie osoby bystrej i zabawnej. Jak jednak powszechnie wiadomo, najlepszą improwizacją jest ta przygotowana.

Dostałam wczoraj info o godnym uwagi wydarzeniu. Każdy, kto interesuje się infobrokeringiem w teorii, w praktyce czy w przenośni, powinien iść!! (25. maja, 18:00, Pauza in Garden, ul. Rajska 12, Kraków). Wystąpienie jednej z osób, którą zresztą znam i bardzo cenię, zwłaszcza jako rzadki okaz infobrokera praktykującego i zarabiającego, zaczyna się tak: "Broker informacji trzeci najstarszy zawód świata(...)". Wzięte w cudzysłów przeze mnie.

Part one: czy mam rację??

"Trzeci najstarszy zawód świata": to tytuł mojego pierwszego wpisu. Niemowlę, przebiśnieg, jaskółeczka, cacy cacy, moooooojeeeeeeee. No więc łezka mi się w oku zakręciła na wspomnienie intelektualnego porodu tegoż sformułowania. I co?? I zostałam pozbawiona praw rodzicielskich bez mojej wiedzy. Po fazie depresji (coś jednak jest w tej autoironicznej diagnozie...bo oto po depresji ewidentnie nadeszła faza maniakalnogadacka), czas na refleksję. A może to nie moje?? Może moje ego po obronie doktoratu napuchło za bardzo?? No to googluję temat. Może nie ja jedna tak nazwałam infobrokering. No nie ja jedna. Wyświetla się jeszcze to wspomniane powyżej cudze intro. 

Part two: o co mi chodzi??

Chyba rzeczywiście o ego. Bo to bardzo miłe i łechcące próżność, kiedy tekst staje się źródłem inspiracji. Nie jest natomiast miłe, jeśli niewiele osób wie, że tak jest. 

Nie przypisuję sobie praw autorskich do "trzeciego najstarszego zawodu świata", bo ich nie mam. Sparafrazowanie znanego sloganu i włożenie pomiędzy prostytutkę a szpiega (chociaż niektórzy mówią, że polityka) infobrokera, nie wyczerpuje znamion utworu. Raczej trudno mi także przekonać samą siebie, że to stwierdzonko-porównanko jest dobrem osobistym, przynależnym do mojej twórczości artystycznej. Chyba nie jest. Jest za to od 4. lutego 2013 roku na moim blogu. 

Być może ot, zbieg okoliczności. Akurat mnie się tak zdarzyło nazwać infobokering w tytule wpisu, żeby było trochę perwersyjnie i bardzo zachęcająco i akurat tej osobie, której polecałam do przejrzenia bloga, przyszło na myśl takie skojarzenie. Ta wersja wydarzeń byłaby dla mojego ego jeszcze bardziej druzgocąca, więc wolę nawet nie pytać. Prawda mogłaby nas oboje zaboleć...


wtorek, 12 maja 2015

Monografia o infobrokeringu nr 1: temat wypisany...ale nie skreślony!!

Nawet Wielkanoc nie pomogła zmartwychwstać mojemu blogowi, ale zdaje mi się, że wiosna pobudzi go do życia.

Ostatnio pisałam o infobrokeringu i prawie tyle, że moja potrzeba gadania na ten temat została skutecznie zaspokojona. Na szczęście (??) nie na długo!!

W kwietniu, niemalże dzień po dniu, ukazały się dwie publikacje, dotyczące infobrokeringu. Co ciekawe, stwierdzenie, że obie są pierwsze, nie jest sprzeczne z logiką ani definicją pierwszeństwa. Opisują one infobrokerstwo z różnych perspektyw. Zapewniam jednak, że widok z obu jest równie atrakcyjny a panorama zapiera dech. Obie książki mają kilka cech wspólnych. Mnie, na przykład.

Książka nr 1: "Zawód infobroker. Polski rynek informacji", red. S. Cisek i A. Januszko-Szakiel, Oficyna a Wolters Kluwer business 2015, do kupienia tutaj.



Książka nr 2: "Infobrokerstwo - Idee, koncepcje, rozwiązania praktyczne", red. M.Kowalska i T. Wojewódzki, Gdańsk 2015, do kupienia tutaj.

Zacznę od prezentacji tej pierwszej, ponieważ Wydawnictwo błyskawicznie przesłało mi egzemplarz autorski (drugie nie było dużo gorsze, ale było...drugie).

Wiadomo, że w przypadku słowa pisanego liczy się raczej jakość a nie ilość, ale jeśli książka piczy ponad 300 stron, jest wysoce prawdopodobne, że zaspokoi Czytelników o różnych potrzebach.

Wśród Autorów znaleźli się tacy, których nazwiska niemalże wyskakują z Googla po wpisaniu "infobrokering" w jakiejkolwiek formie i odmianie. Kiedy sama próbowałam dowiedzieć się czy infobrokering naprawdę istnieje, natrafiałam w sieci na teksty właśnie tych osób. Zaliczam do nich, przede wszystkim, Sabinę Cisek, Tadeusza Wojewódzkiego i Marcina Mellera. Ten zestaw jest subiektywny i stworzony w oparciu o wyłącznie moje doświadczenia i googlowania. Zapewne po ukazaniu się tej monografii, wyniki wyszukiwania zostaną wzbogacone o nazwiska pozostałych Autorów.

Książka składa się z piętnastu rozdziałów i poręcznego indeksu. Przy użyciu wyjątkowo komunikatywnego, zwłaszcza jak na pisany, języka, omówiono następujące zagadnienia:

  • etyka w firmie infobrokerskiej;
  • prawo w działalności infobrokerskiej (moooooojeeeeeeee);
  • praktyczne wskazówki dla osób rozpoczynających wykonywanie zawodu, czyli know-how
  • profil klienta agencji infobrokersiej oraz, mówiąc w skrócie, rules of conduct;
  • mediacja i dialog z klientem, w skrócie - user guide;
  • infobrokerstwo systemowe;
  • kwant wiedzy jako optymalny komunikat;
  • studium przypadku w zakresie audytu wstępnego zarządzania wiedzą, czyli case study;
  • jakość informacji;
  • przewodnik po architekturze informacji;
  • cechy i funkcje przekazów infobrokerskich;
  • sposoby "opakowywania" informacji, czyli  product development;
  • wybrane aspekty poszukiwania informacji w Internecie;
  • praktyczny OSINT z wykorzystaniem technologii internetowych, w skrócie lepiej-się-nie-przyznawać-że-nie-wiem-od-czego-jest-ten-skrót. 
Czy infobrokerowi potrzebne jest coś więcej, niż know-how, rules of conduct, user guide, case study, product development i odrobina branżowej nowomowy?? Cokolwiek zostanie dodane do powyższego zestawu, zapewne mieści się w którejś z wyliczonych kategorii.

Co ważne, książkę nie tylko warto przeczytać, książkę warto mieć!! To nie jest fabuła, której znajomość treści psuje fun  z czytania. Nie jestem nawet pewna czy to jest typ książki do czytania od początku do końca z wypiekami na twarzy. Raczej jest to pozycja, w której odnajduje się to, co w danej chwili jest potrzebne. A nigdy nie wiadomo, kiedy taki moment nadejdzie, więc dla bezpieczeństwa, najlepiej mieć książkę na półce. W domu, w pracy, w samochodzie. #kuppanksiążkę#procentodobrotu

Poniżej link do krótkiej relacji z międzynarodowej konferencji "Infobrokering. Profesjonaliści informacji i adepci zawodu". Miałam przyjemność ją współorganizować (tzn. jak to zwykle bywa przy tego typu wydarzeniach, teraz to wspominam z przyjemnością), dzięki czemu zasłużyłam sobie na swoje 15 minut w materiale (w wymiarze prawie 15 sekund, ale jeszcze odbiorę sobie ten przynależny podobno każdemu wymiar sławy z nawiązką).

Jednym z punktów konferencji była prezentacja monografii wydanej przez Wolters Kluwer.








sobota, 14 czerwca 2014

"Koń jaki jest, każdy widzi", czyli Krajowy Standard Kompetencji Zawodowych: broker informacji (researcher)

Zrobię coś bardzo polskiego. Otóż zamiast chwalić innych, że dokonali czegoś jako pierwsi, a to coś jest w dodatku przydatne, zacznę od tego, co mi się w tym nie podoba. Czyli klasyk.

Jakiś czas temu pisałam o projekcie ,,Rozwijanie zbioru krajowych standardów kompetencji zawodowych wymaganych przez pracodawców", organizowanym pod nadzorem i z inicjatywy Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Jak można przeczytać na stronie projektu, jego głównym celem było "przygotowanie nowych zasobów informacji zawodoznawczej", m.in. poprzez opracowanie 300 opisów standardów kompetencji zawodowych. Wśród nich znalazła się profesja "Broker innowacji (researcher)". W moim blogowym lengłidżu - infobroker.

Szczerze mówiąc, próba dotarcia do opisu kompetencji infobrokera jest testem czy szukający aby na pewno odpowiednie kompetencje, niezbędne researcherowi posiada. Oto nawinie założyłam, że wypracowywany dokument pojawi się gdzie?? No na stronie projektu. Nic bardziej mylnego!! Nie ma go do dzisiaj ani w zakładce "raporty" ani "publikacje". Przy dokładniejszej analizie kontentu, użytkownik strony sam zaczyna być kontent, bo okazuje się, że w liście polecającym od Pani Dyrektor Departamentu Rynku Pracy wyraźnie napisano, na jakiej, innej stronie, znajdzie się efekt końcowy projektu. Adres podano, nie podlinkowano. Cóż to za subtelna analogowa metoda, wykorzystana w tym internetowym szaleństwie odsyłania, klikania i niewskazanego pośpiechu. Krajowe standardy kompetencji dla poszczególnych zawodów można znaleźć tu. Co prawda trzeba założyć bezpłatny profil, żeby móc się z nimi zapoznać, ale kto zatrzyma się w pół drogi??!!

I tu czas na konia, absolutnie nie trojańskiego. Gdybym miała szukać przeciwieństwa konia trojańskiego, to byłby nim standard kompetencji zawodowych infobokera. "Koń jaki jest, każdy widzi", podsumował Benedykt Chmielowski, który odpowiadając na jakże istotne, w dobie czerwca ulewnego, pytanie Czy wszystkie zwierzęta były w korabiu Noego? uznał, że nad koniem pochylać się zbytnio nie warto. Wszak jaki jest, każdy widzi. A jak jest z infobrokerem?? Nijak. Z jednej strony, do tej pory były wątpliwości czy infobrokering w ogóle istnieje. Wniosek z tego, że infobroker koniem nie był, skoro nie każdy jakim jest widział. Problem polega na tym, że w niektórych fragmentach w konia się zamienia. Przykładowo, na stronie 7 "Krajowego standardu kompetencji zawodowych Broker informacji (researcher)(262204)" przeczytać można, że "sprawność narządów słuchu i wzroku umożliwia zdobywanie i weryfikowanie informacji" a także, że "ze względu na wielogodzinną pracę przy komputerze u infobrokera mogą wystąpić choroby zawodowe związane z pogorszeniem wzroku." Dodatkowo, "przeciwwskazaniem do wykonywania zawodu może być niepełnosprawność intelektualna". Apeluję, by ten stan zdefiniowano i dodano taką adnotację do standardu każdego opisywanego zawodu. Tu złośliwe preludium dobiega końca.

Jak wynika z części "synteza zawodu":
broker informacji (researcher) zajmuje się pozyskiwaniem, oceną, analizą i dostarczaniem różnego typu informacji na zlecenie.

Krótko, zwięźle i na temat, dobrze, dostaczenie, dwója siadaj, bo brakuje w  definicji stwierdzenia, że czynności te są wykonywane odpłatnie.

Za najważniejsze elementy standardu, pomocne także w rozwiązywaniu problemów natury prawnej, uważam przyjęcie, że:

  • dostarczanie przez infobrokera informacje muszą odnosić się do przedmiotu zlecenia i cechować się wysoką jakością;
  • dostarczane informacje muszą być poparte wiarygodnymi źródłami;
  • infobroker, wykonując zawód, kieruje się zasadami etyki zawodowej i korzysta z legalnych źródeł informacji;
  • za brokera informacji można uznać osobę, która wykonuje zadania odpowiadające kompetencjom researchera, ale jest zatrudniona na stanowisku nazwanymi inaczej, niż "broker informacji" czy "infobroker";
  • informacje dostarczane przez infobrokera mogą być poddawane dalszemu opracowywaniu;
  • efektem pracy infobrokera przedstawiane są w formie raportów, baz danych lub innych opracowań infobrokerskich;
  • infobroker może wykonywać zawód w ramach samozatrudnienia, umowy o pracę lub na podstawie innych umów (trochę stoi to w sprzeczności z poprzedzającym to wyliczenie stwierdzeniem, iż zawód infobrokera zalicza się do zawodów wolnych).

Opisano także typową ścieżkę kariery infobrokera oraz wyliczono cechy usposobienia, jakie są niezbędne do wykonywania tego zawodu. Polecam zatem zapoznanie się z tekstem źródłowym.

Na marginesie: czy Krajowy Standard Kompetencji Zawodowych jest dokumentem urzędowym a takie nie są chronione prawem autorskim?? Lekka schizofrenia, ponieważ w moim odczuciu jest, ze względu na organ, który patronuje projektowi oraz cele, jakie dokument ma spełniać. Tymczasem można na stronie drugiej przeczytać iż prawa autorskie należą do Centrum Zasobów Ludzkich i że kopiowanie i rozpowszechnianie może być dokonane za podaniem źródła. O tym ile znaczy zamieszczone na egzemplarzu © i że nic nie znaczy pisałam już wcześniej. Jak widać, nic się w tej materii nie zmieniło.

UWAGA: pomysł mam taki.  Na podstawie Krajowego Standardu Kompetencji Zawodowych dla zawodu Broker informacji (researcher)(262204) spróbuję stworzyć ramy prawne ułatwiające kwalifikację umowy z infobrokerem oraz zakres jego odpowiedzialności. Co prawda opisywany dokument nie jest źródłem prawa, ale biorąc pod uwagę, iż został przygotowany pod auspicjami ministerialnymi, może być punktem wyjścia dla rozwiązań przyjętych później w formie ustawy. Może będą to moje rozwiązania..??




poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Kodeks infobokera (I): "Jeśli ma być tanio i szybko, nie będzie dobrze, czyli informacje z CEIDG"

Wartościowa informacja to przede wszystkim prawdziwa informacja. Informacje zgromadzone w CEIDG są tak prawdziwe, jak często ludzie mówią prawdę. Ci, którzy widzą szklankę do połowy pustą, mogą zatem poprzestać na lekturze już tutaj. Pozostali niech chłepczą z pełnej połowy ile się da.

CEIDG to Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej. Została utworzona przede wszystkim po to, by ewidencjonować przedsiębiorców, będących osobami fizycznymi. Można w niej także znaleźć informację o tym, że dany przedsiębiorca prowadzi działalność gospodarczą w ramach umowy spółki cywilnej (oczywiście, jeśli taką informację poda). 

Teoria tu, czyli od art. 23-45 ustawy z dnia 2 lipca 2004 r. o swobodzie działalności gospodarczej (Dz. U. z 2004 r., Nr 173, poz. 1807 ze zm.) a praktyka tutaj, czyli na stronie internetowej, prowadzonej przez Ministerstwo Gospodarki. Ponieważ teorię weryfikuje zwykle praktyka, zacznę od tej drugiej.

Na podanej stronie znajduje się wyszukiwarka przedsiębiorców. Kryteria, wedle których można ich wyszukiwać, stanowią część informacji, udostępnianych przez CEIDG. Są wśród nich (w kolejności występowania okien wyszukiwarki):

  • NIP,
  • REGON,
  • NIP spółki cywilnej,
  • REGON spółki cywilnej,
  • numer KRS,
  • nazwa firmy,
  • imię,
  • nazwisko,
  • województwo,
  • powiat,
  • miejscowość,
  • gmina,
  • ulica,
  • numer nieruchomości,
  • numer lokalu,
  • rodzaj działalności,
  • data zakończenia działalności,
  • data rozpoczęcia działalności.
 
Z CEIDG uzyskamy także:

  • adres poczty elektronicznej,
  • adres strony internetowej,
  • adres głównego miejsca wykonywania działalności gospodarczej,
  • adresy dodatkowych miejsc wykonywania działalności gospodarczej,
  • informację o obywatelstwach przedsiębiorcy,
  • daty zawieszenia/wznowienia/zaprzestania działalności gospodarczej,
  • datę wykreślenia wpisu z rejestru,
  • przeważającą działalność gospodarczą,
  • wykonywaną działalność gospodarczą,
  • informację o wspólności majątkowej,
  • informację o zakazach wykonywania działalności gospodarczej,
  • informację dotyczące upadłości/postępowania naprawczego,
  • informację na temat pełnomocników przedsiębiorcy.

Szału nie ma, ale rozczarowania też być nie powinno. Skoro zbiór ten to ewidencja, nie może zawierać danych innych, niż ewidentne. Jeśli ktoś nie prowadzi szemranych interesów a po prostu działalność gospodarczą, sam będzie robił wszystko, żebyśmy większość z tych informacji posiadali. Może poza newsem o zakazie wykonywania określonej działalności gospodarczej, ale akurat ta informacja nie trafia zwykle do CEIDG z inicjatywy przedsiębiorcy. Jest ona zgłaszana przez Krajowy Rejestr Karny lub właściwy organ.

Teraz podział na szklankę do połowy pustą i do połowy pełną, patrząc przez pryzmat potrzeb infobrokera.

Do pustej połowy szklanki można zaliczyć:

► większość danych zgłaszanych do CEIDG można uzyskać z innych źródeł;

► prawdziwość i aktualność zgłaszanych informacji jest sprawdzana w zasadzie wyłącznie na poziomie technicznym. Jeżeli PESEL ma za mało cyfr albo nie przejdą one testu cyfry kontrolnej, nie da się go zamieścić w bazie. To samo dotyczy innych identyfikatorów, takich jak NIP, REGON, etc. Widać to szczególnie dobrze przy próbie złożenia wniosku przez Internet, za pomocą specjalnego formularza. Jeżeli wpisywane dane nie spełniają powyższych wymogów, system po prostu nie puszcza dalej. Organ administracji prowadzący CEIDG nie ma uprawnień, by weryfikować czy to co jest zgłaszane, ma pokrycie w rzeczywistości. Stąd uwaga, że informacje są tak prawdziwe, jak często ludzie mówią prawdę.

Zapanowanie nad aktualnością i prawdziwością niektórych danych, wydaje się być wręcz niemożliwe. Uwaga ta odnosi się chociażby do klasyfikowania własnej działalności, poprzez wskazanie odpowiednich kodów w ramach PKD. Po pierwsze, klasyfikacja ta jest tworzona dla celów statystycznych. Oznacza to, że ujęto w niej jedynie typowe działalności. Niektórzy przedsiębiorcy są zatem zmuszeni, by zgłosić w CEIDG nie to, czym się naprawdę zajmują, ale prawie to, czym się zajmują lub to, co najlepiej oddaje charakter ich działalności. Uwaga ta dotyczy także samych infobrokerów. O tym jak zawód ten jest ujęty w PKD i jak radzą sobie ci, którzy deklarują, iż zajmują się infobrokerstwem pisałam już wcześniej tu. Druga kwestia związana z PKD, to brak możliwości, nawet przyjmując paranoiczną wersję świata, w którym wszyscy nas śledzą, podsłuchują i nagrywają, sprawdzenia czy dana osoba rzeczywiście zajmuje się zgłoszoną działalnością albo czy przypadkiem nie prowadzi także innych. Gdyby było inaczej, urzędnik obsługujący CEIDG już nigdy nie pracowałby "za biurkiem".

Przepisy prawa stwarzają sytuacje, chociaż to akurat dobre!!, gdy czasami od razu wiadomo, że zgłoszone PKD, pozostaną jedynie w sferze marzeń biznesowych zgłaszającego. Otóż jeżeli wykonywanie danej działalności wymaga uzyskania koncesji lub innego zezwolenia, kolejność jest taka: najpierw wpis do CEIDG, potem można starać się o stosowną decyzję. Oznacza to, że nie każdy kto zgłasza, iż ma zamiar wykonywać daną działalność gospodarczą, faktycznie będzie mógł się nią zająć. Może zgłosi to do CEIDG, może nie zgłosi...;

► część danych zgłaszana jest fakultatywnie. Infobroker nie może zatem liczyć, iż wszystko co może być wpisane do CEIDG faktycznie się tam będzie znajdować;

► wyszukiwarka przedsiębiorców nie zawsze działa dobrze. Kilka razy wpisałam prawdziwe i aktualne dane, np. REGON spółki cywilnej, której wspólnikami są osoby fizyczne i okazało się, że baza wyników jest pusta. Może i jest, ale wiem, że nie powinna;

 ► może się zdarzyć, że nie tyle informacje o danym podmiocie nie znajdą się w CEIDG, ale że w ogóle sam przedsiębiorca nie jest w niej ujęty. Infobroker wpisuje imię i nazwisko delikwenta w wyszukiwarkę, a tu peszek. Danych brak. Zanim weszły w życie przepisy o CEIDG, osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą wpisywane były do ewidencji działalności gospodarczych, prowadzonych przez gminy. Gdy wprowadzono ewidencję na szczeblu centralnym, powstała konieczność przeniesienia dotychczasowych wpisów, czyli po prostu wstukania ich w nowy system. Niby dane te miały zostać przeniesione do końca roku 2011, jednak o tym, że pojedyncze peszki mogą się przytrafić, świadczy komunikat zamieszczony nad wyszukiwarką:  

"Uwaga ! Jeżeli nie ma Twojego wpisu w CEIDG, udaj się do Urzędu Gminy / Miasta, w którym rejestrowałeś firmę w celu aktualizacji danych"

 Za to w pełnej połowie szklanki...:

► korzystanie z CEIDG jest bezpłatne;
► ...i szybkie;
► a co jeżeli infobroker udostępni klientowi informację na podstawie CEIDG a ona okaże się być nieprawdziwa?? Załóżmy np. że Pan X szuka specjalistów na dane stanowisko i zleca sprawdzenie ich dotychczasowych doświadczeń zawodowych infobrokerowi. W CEIDG jest napisane, że kandydat od kilkunastu lat zajmuje się działalnością reklamową, jednak, jak potem wyjdzie na jaw, reklamował dotychczas wyłącznie sam siebie. Organ ewidencyjny nie ponosi odpowiedzialności za prawdziwość danych wpisywanych do CEIDG, ponieważ, jak już zostało to zdemaskowane, nie jest uprawniony do ich sprawdzania. Odpowiedzialność za ich prawdziwość spoczywa co prawda na przedsiębiorcy, którego wpis dotyczy, jednak w takim zakresie, że w ogóle infobrokerowi to w niczym nie pomoże. 
To jak w końcu?? Odpowiada ten infobroker za dostarczenie nieprawdziwej informacji w oparciu o CEIDG czy nie odpowiada?? Udzielę ulubionej odpowiedzi prawników: "to zależy". Nie chcę wypisać się z kolejnego tematu, zanim zacznę o nim pisać:), ale oceniając sytuację wyłącznie w odniesieniu do CEIDG uważam, że jeśli infobroker umawiając się z klientem zaznaczył, że będzie korzystał wyłącznie z tej ewidencji, to za nieprawdziwość danych nie odpowiada. Sorry Winnetou, taki mamy klimat, widziały gały co brały. CEIDG do baz danych CIA, CBŚ, CBA daleko. Między wierszami przeczytać zatem można, iż trzeba się poważnie zastanowić czy i w jakim zakresie infobroker powinien informować z jakich źródeł korzysta i do jakich granic może zwolnić się z odpowiedzialności za wyniki poszukiwań. I tu się chyba okaże, wątek mimo iż interesujący i wart opracowania to poboczny, że im więcej klient płaci, tym mniej infobroker może się tłumaczyć;
► dane zawarte w CEIDG nie mogą być usunięte, poza wyjątkowymi sytuacjami, a wykreślenie wpisu nie oznacza usunięcia danych. Oznacza to, że wszystkie zgłoszone przez przedsiębiorcę informacje są widoczne, nawet jeżeli ten zażądał ich wykreślenia. Zapewnia to przejrzystość ewidencji i możliwość zapoznania się z pełną "historią" prowadzonej działalności gospodarczej.

Podsumowanie

Korzystając z CEIDG należy pamiętać, iż są to dane ewidentne, udostępniane przede wszystkim ze względu na potrzeby sprawnego funkcjonowania państwa a nie funkcjonowania udostępniającego i, last not least, że jeśli ma być tanio i szybko, nie będzie dobrze. Może być jednak całkiem poprawnie.


czwartek, 30 stycznia 2014

Kodeks infobrokera (zdominowany przez pornografię. Lil' bit)

Uwaga!! Ostrzegam: mój blog nie jest profesjonalny, chociaż mam nadzieję, że mnie nie odbiera to statusu profesjonalisty (w sferze zawodowej zawsze używam opisując siebie męskiej formy rzeczowników. Gdy przechwalam się, że jestem profesjonalistką, nie ma to nic wspólnego ze stosowaniem lub interpretacją prawa). 

Otóż, podobno, a co tam, na pewno!!, gdyby mój blog był profesjonalny, NIGDY, nie powołałabym się na Wikipedię. Ryzykując reputację, jakość tekstu, no i zaprzepaszczając szansę na tytuł Najbardziej profesjonalnego bloga o prawnych aspektach infobrokeringu, zrobię to. Powołam się na Wikipedię. Szaleństwo -  przywilej młodości. Oczywiście to nie wyszło z mojej głowy, ta koncepcja Wikipedia, profesjonalizm a sprawa polska. Ja bym na to nie wpadła. Uważam, że każde narzędzie dobre, póki młotkiem nie próbuje się zjeść zupy. Poza tym chyba z Wikipedią jest trochę tak, jak z pornografią. Nikt nie ogląda, ale każdy ma w historii wyszukiwarki. 

Didaskalia się skończyły, czas zatem na dramat: wedle Wikipedii (to ten dramat) kodeks to:

akt normatywny zawierający logicznie usystematyzowany zbiór przepisów regulujących określoną dziedzinę stosunków społecznych.

W praktyce oznacza to, że kodyfikacja ułatwia życie. Jeżeli Kowalski potrzebuje dowiedzieć się czegoś z zakresu prawa cywilnego, zacznie od Kodeksu cywilnego. I jest duża szansa, że znajdzie tam to, czego szuka. Jak coś z karnego to Kodeks karny. Jak trzeba napisać pozew do sądu cywilnego to Kodeks postępowania tego właśnie. A co jak Kowalski postanowił zostać infobrokerem??  No to gorzej trochę. Ujęcie w jednym akcie prawnym, a takim jest kodeks, całej problematyki dotyczącej infobrokeringu, jest raczej niemożliwe. Kodeks taki byłby albo niekompletny i odsyłałby co chwilę do innych kodeksów, albo miałby 12340293847 artykułów. W obu przypadkach życia by nie ułatwiał. 

Infobroker powinien zainteresować się prawem w kilku płaszczyznach. Na przykład takich:

  • dostęp do informacji i jego ograniczenia;
  • umowa z klientem i odpowiedzialność za jej wykonanie;
  • dopuszczalny zakres korzystania z efektów cudzej pracy podczas poszukiwania informacji;
  • zakres ochrony efektów pracy infobrokera.

Są to zagadnienia z różnych gałęzi prawa i próba skodyfikowania ich w jednym akcie skończyłaby się stanem rzeczy wyżej nakreślonym. Ale, ale!! To, że kodeksu infobrokera nie będzie, nie oznacza, ze owe regulacje nie mogą się znaleźć w jednym miejscu. Mogą. Tutaj. Co jakiś czas będę wrzucać krótkie omówienie ustaw, które infobroker znać powinien. Często nie będzie to wcale takie oczywiste, bo ani w tytule ustawy, ani w jej treści nie padnie słowo informacja (o infobrokeringu nie wspomnę).

Jak napisałam, tak zrobię. Ostrzegam jednak, że może to być czysta amatorszczyzna :)
 


wtorek, 14 stycznia 2014

Ręka, noga, mózg na ścianie...jak się chroni mappowanie??

Czasami mam wrażenie, że wypowiadający się publicznie ludzie, dzielą się na dwie grupy: (1) znam się na wszystkim i (2) nie znam się, to się wypowiem.Próba podjęcia dyskusji w obu przypadkach ma równe, bo zerowe, szanse powodzenia.

Powyższą prawidłowość aktywizują zwykle takie tematy jak diagnozowanie chorób wszelakich, piłka nożna, podatki oraz wiele, wiele innych a wśród nich...własność intelektualna.

Podstawowym problemem, który uniemożliwia nawiązanie najcieńszej chociażby nici porozumienia jest to, że ludzie nie odróżniają ręki od nogi. Otóż jeżeli potrąci kogoś samochód w wyniku czego dojdzie do złamania nogi a w pozwie zażąda się odszkodowania za złamaną rękę, odszkodowanie nie zostanie przyznane. Nie dlatego, że sędzia nie widzi, że powód kuśtyka. Nie dlatego, że nie słyszy, że powód cierpi i nie dlatego, że nie wierzy, że to przez pozwanego. Sędzia jest jednak związany tym, o co go prosimy. Trzeba zatem wiedzieć o co pytać i gdzie jest ręka, a gdzie noga.

Wczytałam się ostatnio, na jednym z portali dla złotych ludzi pracy i sukcesu, w opinie i rady dla których punktem wyjścia jest następująca historia. Historia, która przerodziła się w spór, którego żadna ze stron nie używa prawidłowych argumentów, ale jedna ma rację. Ma on istotny związek z infobrokeringiem i metodami, wykorzystywanymi przez infobrokerów, którzy pytają czy mogą uzyskać ochronę na metodę prezentowania informacji. Po nitce do kłębka, po mapie do skarbu, dochodzę do sedna sprawy: mapy myśli. Chodzi zatem o odmieniane we wszelkich konfiguracjach mind map, mind maps i mind mapping.

Na początku był...mróz. Jednego z użytkowników wspomnianego portalu zmroziło, ponieważ otrzymał informację o opatentowaniu nazwy Mind Mapping dla rozwoju myśli i szkoleń. Mnie też zmroziło. Ręka, nie noga a patent na wynalazek to nie to samo, co prawo ochronne na znak towarowy. Zapewne o ten ostatni hibernatusowi chodziło. Ktoś może powiedzieć, że to czepianie się i co za różnica jak to między sobą papugi nazywają. Owszem, żadna, jak długo papugi i reszta świata nazywając rzeczy różnie, mają na myśli to samo.

W tym przypadku tak nie jest. Używanie nieprawidłowych pojęć jest konsekwencją, albo źródłem (??), niezrozumienia na czym polega dany typ ochrony. Po wymianie nieznajdujących w przepisie potwierdzenia poglądów na sprawę, ktoś doszedł w końcu do słusznego wniosku, że z metody korzystać można, tylko, jeżeli zastrzeżono nazwę, to trzeba się trochę wysilić i inaczej ową mapę nazwać. Następnie tenże ktoś dokonał samokrytyki, iż doczytał, że podmiot zastrzegający sobie prawo do nazwy zajmuje się szkoleniami dotyczącymi oprogramowania a to już opatentowane zostać może. Nie może.

Inni zastanawiali się dalej, jakie prawa autorskie do nazwy ma jegomość, który nazwę chce opatentować. Ja także doczytałam i okazuje się, że na kilka miesięcy przed rozpoczęciem powyższej dyskusji, głos w odrębnym wątku zabrał sam piętnowany autor (PA) pomysłu, by nazwy mind mapping i pokrewne inne zastrzec. Mimo iż inni dyskutanci przekonywali, że korzystają z mapowania myśli od ponad 20 lat, PA stwierdził, że to dzięki niemu po wpisaniu w google "mind mapping" cokolwiek po polsku wyskakuje. Że włożył dużo czasu, wysiłku twórczego i pieniędzy w sprowadzenie tej metody do Polski. W związku z powyższym, jeżeli ktoś ma ochotę z niej korzystać w celach zarobkowych, powinien coś PA odpalić. No cóż..jeśli PA chciał zarobić na sprowadzaniu czegoś do Polski, powinien sprowadzać samochody lub piłkarzy. Z Niemiec.

Rozstrzygając spór zaistniały pomiędzy PA i resztą świata, ustalając kto ma rację i odpowiadając infobrokerom co mogą chronić w związku z prezentacją informacji w ramach mapy myśli, przedstawiam mapiątko. Proste, wykonane szybko i wyłącznie celem przykładu. Proszę nie pisać, że mało obrazków, że małe litery etc. Wiem.



Skąd wiem, że to mapa myśli?? Jedyne, co nie podlegało w dyskusji dyskusji to fakt, że najbardziej znanym propagatorem i popularyzatorem tejże metody jest Tony Buzan. Odwołam się zatem do sformułowanej przez niego definicji:
"Mapy myśli są systemem przechowywania, organizacji i hierarchizacji danych (zwykle na papierze) przy użyciu słów- i obrazów-kluczy, z których każdy będzie pobudzał określone zasoby twojej pamięci oraz stymulował nowe myśli i spostrzeżenia." (T. Buzan, Mapy myśli, Łódź 2008, przekład D. Rossowski, s. 12)
Innymi słowy, mapa myśli to pewien sposób prezentowania informacji, który może służyć różnym celom. Jak przekonuje Tony Buzan:

"Mapy myśli pozwalają wiernie zaplanować każdy aspekt swego życia. Ponadto są instrumentem komunikacji, rozwiązywania problemów, wizjonerskiego planowania, nauczania, powtórek materiału, zarządzania czasem, odświeżania pamięci. Same w sobie mogą stanowić też kreacje artystyczne [wyróżnienie moje]." (T. Buzan, op. cit., s. 6).
Moje mapiątko obrazuje zestaw skojarzeń ze zwrotem "infobrokering i prawo". Trzy główne myśli to poszukiwanie (w domyśle informacji), przetwarzanie (w domyśle informacji) oraz efekty (w domyśle pracy). Wszystkie trzy zagadnienia mają swoje uwarunkowania prawne o których pisuję (w domyśle na blogu i nie na blogu). Mogłam niektóre słowa zastąpić obrazkiem bądź symbolem, co, jak twierdzą fani metody, pobudziłoby mój mózg do dalszej pracy.

Wnioski:

1) sama metoda prezentacji jaką jest mapa myśli, nie podlega ochronie w ramach prawa autorskiego. Prawo to chroni sam sposób wyrażenia a nie idee czy metody działania (zob. art. 1 ust. 2 ze zn.1 PrAut);
2) skoro prawo autorskie chroni sposób wyrażenia a jak już cytowałam powyżej, konkretna mapa myśli może stanowić wręcz kreację artystyczną, ochronie podlega konkretna mapa. Tak, jak chronione są obrazki. Można zatem rozpisać pojęcie "infobrokering i prawo" na czynniki pierwsze, ale jeśli ktoś ma ochotę korzystać z mojego mapiątka poza granicami dozwolonego użytku, powinien zapytać mnie o zgodę;
3) koncepcja ta nie może być chroniona patentem. Patent to prawo wyłączne udzielane na wynalazki. Za wynalazki nie uznaje się planów, zasad i metod dotyczących działalności umysłowej ani przedstawienia informacji (zob. art. 28 okt 3 i 6 PrWłPrzem);
4) sformułowanie "mapa myśli" nie jest zastrzeżone jako znak towarowy, chroniony na terytorium Polski. Gdyby nawet ktoś próbował uzyskać na nie prawo wyłączne w zakresie różnych psycho i szkoleniowych aktywności, uważam za wysoce prawdopodobne iż Urząd Patentowy uznałby to określenie za nieposiadające zdolności odróżniającej, ze względu na to, iż weszło do języka potocznego. Dziś, gdy mówimy "mapa myśli", raczej nie kojarzymy tego oznaczenia z żadnym konkretnym przedsiębiorstwem, nie każdy korzystający z tego rozwiązania wie, kto je pierwszy spopularyzował. Organizacja nosząca w nazwie nazwisko Buzana, zarejestrowała kilka znaków towarowych o skuteczności w różnych państwach. Jednym z nich jest MIND MAPS, zastrzeżony jako krajowy znak towarowy w UK.

PA nie udało się ostatecznie zastrzec żadnej nazwy. Próbował chronić, lub jak określali to wspomniani wyżej dyskutanci-zagarnąć bezprawnie dla siebie, szereg słownych znaków towarowych. Były wśród nich: MindMapper, Mind Mapper, Mind Mapping, mindmapping, mapy myśli. Oznaczenia miały być zastrzeżone dla takich towarów/usług jak szkolenia, oprogramowania komputerowe i psychotechnika. Polski Urząd Patentowy reagował na powyższe zgłoszenia na jeden z dwóch sposobów: decyzją odmowną albo decyzją o umorzeniu postępowania z powodu braku odpowiedzi na postanowienie.

Podsumowując, problem przedstawia się następująco: